O zmianie cz.1 Czemu to trwa tak długo?
1 lipca 2015 |

Zgodnie z obietnicą z zeszłego tygodnia – dziś trochę o zmianie.

Zanim jednak do zmiany przejdę, zacznę od zgubnych skutków przyzwyczajenia do „szarej rzeczywistości”, także tej dla nas niesatysfakcjonującej (albo może tej przede wszystkim?). Często bowiem od lat marudzimy, że coś chcielibyśmy w swoim życiu zmienić, a jednak nie podejmujemy żadnych działań. Dlaczego? Być może nie zagłębiliśmy się nigdy prawdziwie w to, czego konkretnie ta zmiana miałaby dotyczyć; być może wcale w zmianę nie wierzymy; a być może wcale tej zmiany tak naprawdę nie chcemy, tylko po prostu przyzwyczailiśmy się do tego, jak jest, do owej „starej biedy”? Może boimy się działania i tego, co zmiana mogłaby przynieść? Także tych kwestii pozytywnych
(z mojego doświadczenia wiem, że ze zmianą wiążą się głównie pozytywne elementy; ale rozumiem, że i na nie trzeba czuć się wewnętrznie gotowym). Trzeba bowiem mieć pomysł, czym wypełnić te pustki jakie pojawią się, gdy zmiana przyniesie oczekiwany efekt. Gdy na spotkaniach towarzyskich nie będzie już nad czym biadolić; gdy, po wywodach wszystkich innych, jacy to są nieszczęśliwi, nagle przyjdzie pora na nas, a u nas przecież „wszystko super”. Nie jest łatwo być „jedynym prawdziwie zadowolonym”. Trzeba siły i odwagi, by o tym mówić, by nie przejmować się opiniami innych i ich komentarzami za plecami, że „nie jesteśmy już tacy fajni jak kiedyś” – czytaj: nie mniej nieszczęśliwi od nich. Zawsze raźniej w gronie, jasne, ale wprowadzając zmiany mające nas uszczęśliwiać, raczej wypadniemy z grona „przygnębionych maruderów”. I to może podświadomie nas odstraszać, bo przeczuwamy pod skórą, że czasem zmiany w życiu prowadzą też do zmian w otoczeniu najbliższych znajomych a tego już nie chcemy.

Przeczytajcie teraz proszę poniższy fragment i zastanówcie się, jakie uczucia Wam towarzyszą, na jakim etapie „zrutynizowania” i „schematyzacji” jest obecnie Wasze życie?

(…) Problem pogłębia się, kiedy po latach zaczynamy pełnić mniej lub bardziej poważne funkcje zawodowe i społeczne. Zostajemy nauczycielami, kierownikami, lekarzami, urzędnikami i uważamy, że w pracy powinna nami kierować szczególna powściągliwość w wyrażaniu emocji. Jeśli ponadto nasza profesja cieszy się dużym uznaniem i zaufaniem społecznym (…) to czujemy się zobowiązani do przećwiczenia w domu przed lustrem poważnej miny, która staje się naszą zawodową maską. Okraszamy ją pewną dozą smutku, zatroskania, uciemiężenia i doprawiamy grymasem obojętności na ból tego świata. Z takim oto wyrazem twarzy, prezentowanym codziennie w pracy i w kontaktach z innymi ludźmi, staramy się dotrwać do emerytury.

Powściągamy gesty, mimikę, trzymamy nerwy na wodzy i siebie w karbach. Nieważne jest to, czy czujemy się z tym dobrze. Liczy się spełnianie norm społecznych, wpisywanie się w ramy „autorytetu”, którym się stajemy. Czy ktokolwiek bowiem widział, żeby „autorytet” był wiecznie roześmiany, dużo gestykulował i jeszcze poklepywał kogoś po ramieniu? Nigdy!

Nie wiem, jak Wy, ale opisując powyższe zachowanie, sam czuję się zmęczony. Brakuje mi powietrza tak bardzo, jakby ktoś ciasnym gorsetem opasywał moją klatkę piersiową. Ten gorset to kultura i społeczne oczekiwania wobec nas – te rzeczywiste i te przez nas wyimaginowane. Po jakimś czasie przyzwyczajamy się do owej niewygodnej formy i nie zwracamy już uwagi na to, że nasz oddech jest ciągle spłycony, twarz smutna i wypłowiała, a oczy pozbawione blasku. Niewiele rzeczy nas cieszy, a bardzo wiele denerwuje. Łatwo wpadamy w złość. Nieustannie chodzimy rozdrażnieni. Doskwiera nam brak uśmiechu, swobody, luzu oraz dystansu do samych siebie i do świata. Może czas to zmienić?

T. Sobierajski, 33 czytanki o komunikacji

Przytoczyłam powyższy fragment książki, trochę wyrwany z kontekstu, ponieważ bardzo trafnie wyraża on w mojej opinii stan, w jakim zaczynamy się znajdować w wyniku nadmiernego przyzwyczajenia, rutyny i zaprzestania refleksyjnego podejścia do swojego życia i otaczającej nas rzeczywistości. Jest to stan, w którym czujemy się nie najlepiej, ale tracimy z oczu to, co było przyczyną, nie wiemy, czy to jest w nas, czy w świecie, co konkretnie jest nie tak. I nawet, jak chcielibyśmy coś zmienić, to nie wiemy: co i jak.

Proces zmiany, nabywania nowych kompetencji, składa się zazwyczaj z czterech etapów.

1. NIEŚWIADOMA NIEKOMPETENCJA

Pierwszy z nich, zwany „Nieświadomą niekompetencją” wyraża właśnie taki, jak opisany powyżej, stan, w którym nie jesteśmy świadomi, że moglibyśmy funkcjonować inaczej, niż dotychczas. Z jednej strony nie czujemy się ze swoją codziennością komfortowo, nieraz cierpimy. Osądzamy otaczającą nas rzeczywistość, nie mamy poczucia sprawstwa, jeśli chodzi o jakość naszego życia. Trwamy w przekonaniach, które „uzasadniają” status quo, jak: „tak to już jest na świecie”, „nic nie da się z tym zrobić”, „tylko szczęściarzom się udaje, albo zwyczajnie innym, ale nie mnie”, „takie rzeczy to tylko w bajkach” itd. Jesteśmy zwyczajnie nieświadomi, że my (tak, właśnie my!) możemy żyć lepiej, pełniej i że to zależy wyłącznie od nas samych!

W tym stadium żyjemy w pewnej rutynie, przyzwyczajeniu, wręcz codziennych bezmyślnych „rytuałach”. Właśnie dlatego, że wyłącza nam się świadomość, tracimy radosne poczucie, że żyjemy pełnią życia. Brakuje nam nie tylko wiedzy, ale także umiejętności, by tą smutną rzeczywistość zmienić, by poprawić swoje samopoczucie.

Tymczasem przyjrzenie się swojemu życiu w tym kontekście może nam pozwolić na uświadomienie sobie, czego nam brakuje. Wiem, że wiele osób woli trwać w nieświadomości, „bo jak się nie wie, że czegoś się nie ma, to mniej boli”. Ale czy tak jest faktycznie? Wiedząc, że czegoś chcemy, wiedząc, czego konkretnie, łatwiej nam to zdobyć. Wówczas nasze życie odmieni się na zawsze i to w pożądanym kierunku. Poczujemy energię, poczujemy, jak ogromny wpływ mamy na swoje życie. Przerwiemy marazm szarej codzienności. Staniemy się Paniami swojego losu. „Obudzimy się”, niczym w książce „Przebudzenie” Anthoniego de Mello (którą swoją drogą serdecznie polecam).

2. ŚWIADOMA NIEKOMPETENCJA

Wówczas, jeśli przyznamy się sami przed sobą, że chcemy zmiany, wejdziemy na etap drugi (Świadomej niekompetencji). Do etapu czwartego będą wzloty i upadki, ale o tym napiszę w następnym poście. Jednak już teraz mogę Was zapewnić, że podejmując wyzwanie wejścia na drogę zmiany, możecie być pewni, że ta zmiana prędzej czy później nastąpi. Powiem więcej – jest ona nieunikniona. I Wy macie w sobie wystarczający potencjał, by ją zrealizować.

Jeśli jednak tylko twierdzicie, że chcecie zmiany, ale nie angażujecie się wystarczająco, bo zwyczajnie „przyzwyczailiście się” do marudzenia i prawdziwa zmiana nie jest Wam na rękę (no bo przecież nie będzie już wygodnych argumentów, „jaki ten świat jest niesprawiedliwy, a ludzie źli i nieprzychylni”), to nie obiecuję sukcesów. Mój blog i współpraca osobista jest wspierająca dla osób, które chcą się zmienić naprawdę, a nie tylko „od zawsze tak twierdzą, ale nic nie robią”.

Dlatego chociaż spróbujcie! Będziecie zaskoczone, jakie cuda potraficie zdziałać!

Toniesz w emocjach? Nauczę Cię pływać!

Jesteś SP (Sensitive Person)? Dołącz do „The third SPace” - newsletterowej przestrzeni Twojego rozwoju. Otrzymasz na start PDF „Tonąc w emocjach – nauka pływania” a w dalszym kontakcie mnóstwo inspiracji do poszukiwań Twoich własnych „3 SP dla SP”: SPokoju, SPójności i SPełnienia.

O AUTORCE

Nazywam się Małgorzata Pawlińska. Jako psycholog, Coach PCC ICF oraz licencjonowany konsultant i trener Odporności Psychicznej - pomagam kobietom będącym SP (SP – Sensitive Person) odnaleźć i rozwijać w życiu 3 SP: SPokój, SPójność, SPełnienie.