Dlaczego „złote myśli” i „dobre rady” z internetu nie działają?
15 września 2015 |

Codziennie zasypywani jesteśmy na portalach społecznościowych różnego rodzaju „Złotymi myślami”, „magicznymi sposobami”, które elegancko wypunktowane mówią nam, jak – krok po kroku – w niezawodny sposób, zmienić swoje życie na lepsze. Tylko czy to nam naprawdę pomaga? Czy wprowadzamy rady w życie, a myśli przyswajamy na tyle głęboko, by mogły one zakwitnąć w naszym wnętrzu? Chyba nie, bo gdybyśmy „żuli” je wystarczająco długo, by odnieść je do prawdziwych siebie, naszego aktualnego życia i świadomego „ja”, z zaskoczeniem stwierdzilibyśmy, że większość z nich w zaskakująco szybkim tempie traci smak i należałoby je zwyczajnie wypluć. Tymczasem my radośnie dzielimy się nimi dalej, niewiele z nich biorąc dla siebie i równie niewiele dając innym.

Skąd wziął się pomysł na „Myśli dnia” i złote, wypunktowane rady  pt.”Jak ulepszyć swoje życie”?

Najprawdopodobniej wynika on z faktu, że świat i ludzie się spieszą, nie mają czasu na dłuższą lekturę, chcą mieć wszystko w wersji instant. Najlepsze więc jest krótkie, ładnie brzmiące hasło, które szybko można przeczytać (jednym spojrzeniem), i równie szybko wysłać dalej w świat. Jeśli zaś autor pisze jakieś bardziej rozbudowane rady, to najlepiej ująć je w sformułowaniu: „5-10-15 sposobów na…„, bo liczba brzmi jakoś tak „z poszanowaniem dla naszego czasu” i łatwiej zaangażować nam się w lekturę, jeśli wiemy, ile dokładnie punktów będzie. Dodatkowo czujemy się niemalże zauroczeni wizją, że „zaledwie 5 kroków i sukces gwarantowany!”.

Fajnie, że ludzie chcą się rozwijać, zmieniać. Sama bardzo to promuję. Dobrze, że jest na rynku coraz więcej kompetentnych osób, które mogą im w tym pomóc (psychologowie, terapeuci, certyfikowani coachowie). Osoby te próbują dać o sobie znać w internecie (żeby potencjalny klient mógł ich odnaleźć). Czemu jednak wielu z nich wybiera taką, a nie inną, formę komunikacji, skoro w sumie powinni oni wiedzieć, że nie będzie to dla odbiorcy forma najskuteczniejsza (czyt. najefektywniejsza w rozwoju)?

W czym rzecz? Czemu twierdzę, że to nie działa?

Moim zdaniem tak sformułowane wypowiedzi w sieci raczej nie działają w żaden inny sposób jak tylko jako reklama osób je tworzących i zwiększanie ich popularności poprzez jak największą ilość „share – ów” i „like – ów„. Nie widzę bowiem przełożenia na rozwój wewnętrzny odbiorców, jak to powinno mieć miejsce (przynajmniej mi się wydaje, że założeniem powinno być pomaganie w poszerzaniu perspektywy, zagłębianiu się z analizę siebie i własny rozwój czytelnika). Pamiętam, jak, czy to na studiach psychologicznych, czy na szkole coachingu, mówiono nam: „nie sugeruj odpowiedzi, rozwiązań„, „nie dawaj dobrych rad„, „zadawaj pytania otwarte, które otworzą umysł, a nie ograniczą go do wyboru między kilkoma rozwiązaniami„. Dlaczego było to takie ważne? Bo rozwiązania, które nie są dla klienta/czytelnika własne, autorskie, kreatywne – nie mają siły, jaką powinny mieć, by móc się zrealizować. Jeśli klient po prostu „weźmie” od nas pomysł, nie generując go w sobie, nie stworzywszy go na bazie swoich własnych prawd, wartości, doświadczeń; wówczas jest nikła szansa na sukces. Szczególnie w tematach niestandardowych, przełomowych, bardzo indywidualnych.  Zatem przede wszystkim w odniesieniu do indywidualnego rozwoju człowieka, jego życia, poszukiwania spełnienia i szczęścia skrojonych na miarę.

Planuj w dysocjacji, działaj w asocjacji

Kolejną przeszkodą w realizowaniu owych wspaniałych wskazówek jest częsty brak zadbania ze strony autora o rozdzielenie tego, co ma być (przyszłość po szczęśliwie dokonanej zmianie), od tego, co „póki co jest”. Zgodnie z hasłem coachingowym: „planuj w dysocjacji, działaj w asocjacji, warto zadbać o to, by nie oddawać się za szybko marzeniom (jak to będzie pięknie, jak już wszystkie kroki wykonamy). Najpierw dobrze byłoby je odnieść do realiów, bo być może ich zastosowanie w naszym życiu nijak nie pasuje? A może nam zwyczajnie nie potrzeba takiej zmiany, tylko bezmyślnie ulegniemy modzie na rozwój w kolejnej sferze, choć nasza osobista definicja szczęścia tego nie wymaga? Może zaangażujemy się, zużyjemy energię na coś, co nie jest dla nas? Hasła typu: „X sposobów na  świetne radzenie sobie z Y…” często automatycznie przyciągają uwagę, a mało który autor na wstępie wyjaśni komu i w jakich sytuacjach owe „radzenie sobie” może się przydać, lub zada parę pytań, by pomóc czytelnikowi zadecydować, czy tekst ma szansę okazać się dla niego wartościowy (czy może lepiej lekturę sobie odpuścić). Tworzy się zatem sztuczne potrzeby u czytelników, które nie wypłynęły z ich własnego wnętrza.

Tak więc przydało by się trochę zdrowego rozsądku i spojrzenie na sytuację z boku bez nadmiernego wewnętrznego zaangażowania (dysocjacja), zanim zanurzymy się w lekturę „poradników”.

W przypadku „złotych sentencji” sytuacja wygląda tak, że często szybko wprowadzają nas one w stan silnego doświadczania (asocjacji); czując mądrość danego zdania często od razu zakładamy, że przyswoiwszy je też staliśmy się mądrzy i tak naprawdę podświadomie czujemy, jakbyśmy osiągnęli już cel. Także nie ma w nas już motywacji do wprowadzania zmian. Tymczasem, tak szczerze, kto z was po wyłączeniu komputera byłby w stanie wypowiedzieć na głos te mądrości, które przeczytał i być może sam podzielił się nimi ze znajomymi? A jeśli nawet któreś z nich wymienicie, to jaka będzie Wasza odpowiedź na pytanie: co ten cytat tak naprawdę zmienił w Waszym życiu?

Tak naprawdę Ci, którzy publikują takie hasła, chcąc zrobić coś dla dobra swoich czytelników/odbiorców, powinni po wzbudzeniu wizji pokazać im palcem: „nunu”; „jeszcze tam nie jesteś, będziesz, jak trochę popracujesz. A zwłaszcza jak popracujesz nad tym, jak Ty, na swój sposób, zamierzasz się tam dostać”. Faktem bowiem jest, że jeśli w wyniku czytania doświadczamy czegoś pozytywnego bardzo silnie, tak jakby to już było prawdziwe, to samo cieszenie się tym przeżyciem może zwiększyć ryzyko, że nie będziemy podejmowali żadnych działań niezbędnych w kierunku osiągnięcia realnej zmiany.

Czy to może nam na dłuższą metę zaszkodzić?

Wydaje się więc, że tego typu informacje z internetu niewiele pomagają. A co będzie, jeśli pójdę dalej i stwierdzę, że mogą nawet zaszkodzić? Czy ciągłe czytanie tego typu „motywatorów” może nas na dłuższą metę wręcz unieszczęśliwić?

W psychologii i różnych szkołach terapeutycznych zwraca się często uwagę na fakt, że częstym źródłem cierpienia psychicznego człowieka jest to, że tego cierpienia za wszelką cenę unika. Można wręcz popaść w stały nawyk unikania (świadomego bądź nie) spraw, od których chcemy uciec, co rodzi wiele problemów. Stosujemy w tym celu (uniknięcia cierpienia) różne metody, np. wyparcie, projekcję, zaprzeczanie lub uśmierzanie. I to ostatnie jest silnie wspierane poprzez owe „myśli dnia” i nałogowe czytanie „internetowych rad”. Tego typu zachowania przynoszą nam bowiem szybką ulgę (uśmierzają ból), ale niestety bardzo chwilową. Wydaje nam się, że coś zrobiliśmy w temacie, jednak jest to zwykła ułuda i oszukiwanie samego siebie. Na dłuższą bowiem metę takie zachowania nie leczą, czyli nie powodują zmiany, czy to mentalnej, czy realnej w życiu.

Jak możemy się przed tym bronić, a – być może – nawet  na tym skorzystać?

Jak wspomniałam, ulga z przeczytania czegoś „motywującego” w nurtującym nas temacie, występuje (choć chwilowo), więc chętnie się nią karminy. Czy nie frustruje Was jednak czasem, że wciąż tyle tego optymizmu w internecie, a nic nie zmienia się w Waszym życiu; że „mogę wszystko„, ale tak naprawdę „nie robię nic„? Że (obserwując profile i zdjęcia na fun-page’ach) widzimy, iż autorzy złotych rad wciąż prą do przodu, prezentują się jako ludzie sukcesu, a my nie? Zapewne tak. A psychologia podpowiada, że u człowieka w takim momencie włącza się najczęściej racjonalizacja (polecam gorąco książkę „Złudzenia, które pozwalają żyć” pod red. Mirosława Kofty) – czyli myśli typu: „widocznie to nie dla mnie”, „ja jestem inny”, bądź zwyczajnie, z efekcie obronnym – hejterstwo (bierna agresja) – „to dla idiotów”, „kolejna głupia moda”.

Tymczasem to wszystko może przynieść nam korzyść, jeśli odpowiednio do tego podejdziemy.

I tu proponuję Wam jak najbardziej kreatywne podejście do tematu. Po prostu zawalczcie o siebie i poszanowanie Was jako czytelników. Prowokujcie autorów, nie pozostawajcie bierni. Znajdźcie sposób, który w zgodzie z Wami pozwoli na wprowadzenie zmian w trendzie, jaki w tej chwili funkcjonuje w sieci. Skoro wiadomo, że „dobre rady” najczęściej są zgodne z osobą, która ich udziela, a nie z osobą, która ma problem (i dlatego mają małą skuteczność), może warto podpytać autora, skąd taki a nie inny pomysł na właśnie takie porady? Czemu właśnie taką myśl uznał za najlepszą na dany dzień? Co chciał przez to przekazać, co wartościowego i dobrego chciał dać odbiorcom? Sami również – decydując się na podzielenie jakimiś „wskazówkami” napiszcie parę słów o tym, czemu to Was poruszyło, czemu chcecie się tym podzielić? Wiecie już z powyższych rozważań, że to pytania otwarte pobudzają do największej refleksji, nie zaś twarde zdania twierdzące.

Tak sobie myślę, że to mogłoby doprowadzić do fascynujących dyskusji i wymiany myśli. Jestem bowiem pewna, że osoby, które takie rady piszą, mają jak najlepsze intencje i być może po prostu wystarczy nawiązać kontakt, by stało się to żywe, prawdziwe, motywująco pogłębione. Praca nad sobą i swoim rozwojem jest czasochłonna, nie ma co się oszukiwać. Znajdźmy więc parę chwil więcej niż do tej pory, a „przeżucie” pewnych informacji może jednak nas ubogacić. Stanie się tak jednak tylko wówczas, gdy naprawdę nad nimi przystaniemy i się chwilę zadumamy.

Bądźmy szczerzy – moda na takie informacje przyszła do nas z zachodu, a tam często blogi o rozwoju osobistym nie są pisane przez osoby będące z wykształcenia psychologami, certyfikowanymi coachami, więc prawdopodobnie nie znają one wielu badań i nie zastanawiały się nad wpływem tego, co robią. Nie kopiujmy więc bezmyślnie tego wszystkiego. Mamy własny rozsądek, ogrom wysoce wykwalifikowanych autorów blogów. Stwórzmy wspólnie coś wartościowego, rozwojowego, popychającego świat do przodu. Otwórzmy się na swoją kreatywność a na pewno stworzymy wspólnie coś wspaniałego. Być może to od nas będą niedługo kopiować 😉

Czego nam życzę,

Pozdrawiam,

Małgorzata Pawlińska

P.S. zapraszam także do lektury „Czemu poradniki psychologiczne są tak popularne”

Toniesz w emocjach? Nauczę Cię pływać!

Jesteś SP (Sensitive Person)? Dołącz do „The third SPace” - newsletterowej przestrzeni Twojego rozwoju. Otrzymasz na start PDF „Tonąc w emocjach – nauka pływania” a w dalszym kontakcie mnóstwo inspiracji do poszukiwań Twoich własnych „3 SP dla SP”: SPokoju, SPójności i SPełnienia.

O AUTORCE

Nazywam się Małgorzata Pawlińska. Jako psycholog, Coach PCC ICF oraz licencjonowany konsultant i trener Odporności Psychicznej - pomagam kobietom będącym SP (SP – Sensitive Person) odnaleźć i rozwijać w życiu 3 SP: SPokój, SPójność, SPełnienie.