
Wydawało mi się, że mam dobry instynkt, intuicję, jak zwał tak zwał. W każdym razie czułam, że jestem w stanie dobrze wychować dziecko. Bez żadnych „poradników” i „dobrych rad” ze strony rodziny czy najbliższych. Przecież to takie ludzkie, zwykłe, nie trzeba do tego dodatkowych studiów… Trwałam w tym przekonaniu do momentu, gdy na linii „emocje moje – emocje mojej córki” zaczęły pojawiać się dziwne „wyładowania elektryczne”. Coś, co było czymś obcym, niespójnym, nie z naszej relacji. Skąd się TO brało? Kto TO wnosił? Czym TO było?
Pokornie zaczęłam więc szukać jakiejś inspiracji. O „dziwnej” złości na dziecko. O konflikcie wewnętrznym, gdy, z jednej strony, coś mówi: „odpuść jej, nie chce jeść, niech nie je, ma do tego prawo”, a z drugiej: „a czemu ona ma mieć tak dobrze? Czemu ma niby zasługiwać na większy szacunek niż ja? Czemu ma być tak, jak ona chce?”.
Coś tu nie grało. Nie chodziło o zdroworozsądkowe uznanie, co jest dla niej dobre a co nie, kto jest za co odpowiedzialny w naszej relacji i gdzie stawiać granice, by konsekwentnie ich przestrzegać. W ogóle nie chodziło o zdrowy rozsądek. Wprost przeciwnie. Chodziło o jego brak. Gdy zalewa nas fala wewnętrznego gorąca, niczym lawa z wnętrza ziemi, która za wszelką cenę chce się wydostać, a my za wszelką cenę walczymy, by jednak tak się nie stało… zwyczajnie brak nam sił i zasobów na jakiekolwiek procesy myślowe.
Jesper Juul – „O kompetentnych dzieciach” – na taką książkę trafiłam, zaraz „wygooglaniu” książki „Uśmiechnij się, siadamy do stołu” tegoż samego autora. Tę drugą ze smakiem i uśmiechem „połknęłam” (przy stole, a jakże), nie niosła ona jednak rozwiązania. Jedynie jeszcze większy niepokój – zrozumiałam już na pewno, że w mojej sytuacji nie chodziło o decyzję odnośnie „odpuszczania” przy jedzeniu bądź nie. Te dziwne emocje musiały dotyczyć czegoś innego, głębszego.
Ale, jako, że miałam jeszcze tę drugą książkę – zaczęłam czytać, z nadzieją, że może tu coś znajdę. Znalazłam. Te same emocje, tym razem rodzące się w trakcie czytania. Zaczęły mi się trochę bardziej klaryfikować, bo jednak miałam do nich lepszy dostęp, niż w chwilach, gdy pojawiały się z obrazem córki przed oczami. W konfrontacji z nią bowiem nic nie było jasne, bo poczucie wstydu i winy, że w ogóle potrafię być przy niej tak pogubiona – dodatkowo wszystko zamazywały. A teraz zaczęłam czuć i wreszcie mogłam to nazwać: ŻAL, ZAZDROŚĆ, SMUTEK, GNIEW… Wszystko na raz. Odeszłam więc od stołu, bo straciłam apetyt.
Czułam tę mieszankę w reakcji na to, co do mnie bardzo mocno dotarło: ja i mnóstwo osób z mojego pokolenia (ale i nasi rodzice, dziadkowie) – nigdy nie dostaliśmy tego, co autor zaleca, by dawać to swoim dzieciom. Oczywiście rozumiem, jak ważne jest, by mieć takie a nie inne podejście do swoich dzieci. By darzyć je pełnym szacunkiem, zaufaniem do ich wrodzonych kompetencji itd. To nie o tym jednak artykuł. Dla mnie najważniejsza jest tu refleksja – jak trudno jest mi dawać dziecku coś, jeśli sama tego nie mam. Jak trudno robić to dobrze, jeśli ma się tylko wiedzę teoretyczną, a nie doświadczyło się pewnych kwestii. Jak trudno robić to szczodrze i pełnym sercem, jeśli ma się w sobie nieugaszony żal, poczucie niesprawiedliwości i zaczyna się podświadomie konkurować z własną pociechą…
Zaczęłam rozumieć, że jeśli chcemy dać coś naszym dzieciom, to powinniśmy sami w sobie to najpierw „uzupełnić”. Bo tylko dawanie żywego przykładu faktycznie coś dzieciom przekaże. One zawsze wyczują sztuczność. A ja byłam sztuczna robiąc coś z rozsądku, a nie czując tego całą sobą.
Jednocześnie coraz bardziej, w miarę lektury, zaczęłam łapać się na tym, że nie myślę już tylko w aspekcie moich dzieci, a siebie samej i moich klientek. Nie chodzi o to jednak, że uważam nas za dzieci / dziecinne. Widzę raczej, jak wiele problemów, z którymi się borykamy, ma swoje źródło w dzieciństwie, a więc wtedy, gdy dziećmi byłyśmy i nie zawsze czułyśmy się jako dzieci traktowane tak, jak tego potrzebowałyśmy…
Zaglądając za kurtynę przeszłości…
„No nie przesadzaj”, „Jak tak będziemy się nad sobą użalać, to wyjdzie, że każdy z nas miał trudne dzieciństwo”, „Czasem bez pasa nie da rady”, „To przecież normalne, inaczej się nie da”, „Ty to prawdziwej patologii nie widziałaś…”, „Jesteś niewdzięczna”…
Słyszysz to cały czas. Jak nie od realnej osoby, to od wewnętrznego krytyka, w głowie, w snach, w uścisku żołądka… Nie dziwne, że wolisz temu zaprzeczyć, chcesz za wszelką cenę zapomnieć, udawać, że to jakieś „przewidzenia”. Nie dziwne też, że, w ciągu życia, narastają w Tobie problemy z poczuciem własnej wartości, ze skłonnością do obniżonych / niestabilnych nastrojów, z utratą kontaktu z tym, jaka jesteś naprawdę. Bo przecież, w głębi serca, nie lubisz siebie prawdziwej. Nie lubisz siebie złoszczącej się o bycie traktowaną niesprawiedliwie; płaczącej, gdy jest Ci smutno; wystraszonej, gdy nie czujesz się pewnie i bezpiecznie… Za wszelką cenę starasz się być doskonała, zawsze uśmiechnięta, nie robiąca nikomu kłopotu.
Nie wychodzi Ci to. Bo nie tędy droga. Przekonanie, że wszystko jest „albo białe albo czarne”, że Ty jesteś „albo fajna albo kompletnie do niczego” – jest zniekształceniem poznawczym. Prowadzi do różnych zaburzeń. Nie służy Ci. A Ty w nie wierzysz. Bo kiedyś, jakoś, „przykleiło” się do Ciebie. Nie zmienisz go jednak, póki nie zrozumiesz jego źródła.
Część (jak nie większość) z opisanego wyżej „bagażu przeszłości” wynosimy z domu rodzinnego. O przekazach rodzinnych, tym, czym są i jakie miewamy z nimi problemy – powstał odcinek Audycji „W Związku z Życiem”. Posłuchaj!
Spotkałam się niedawno z odniesieniem do filozofa Georga Santayana, który wyraził ważną prawdę, zgodnie z którą zmiana nie jest motorem postępu, dopóki nie odnosi się do przeszłości i jej zasobów (zarówno dobrych jak i złych).
Wprowadzona zmiana, w której nie bije tętno przeszłości, infantylizuje nas wszystkich, sprzyja ignorowaniu zgubnych aspektów przeszłości, którym moglibyśmy z łatwością przeciwdziałać w teraźniejszości, gdyby pamięć o nich była zachowana (…) Postęp nie zależy jedynie od zmiany, zależy również o zdolności do utrzymania kontaktu z przeszłością. Gdy zmiana jest absolutna, eliminuje możliwość jakiegokolwiek dalszego udoskonalania, gdy zaś doświadczenie nie jest gromadzone (…) pozostajemy na zawsze w stanie niemowlęctwa. Ci, co nie pamiętają swej historii, skazani są na jej powtarzanie.
Dlatego weźmy głębszy oddech i odważmy się tę kurtynę nieco uchylić…
Ci, co nie pamiętają swej historii, skazani są na jej powtarzanie.
Jako, że pracuję nie tylko jako psycholog, ale także coach, przychodzą do mnie klientki chcące skupić się w pracy nad zagadnieniami teraźniejszości i przyszłości. Przeszłość jest zazwyczaj starannie pomijana w pierwszym kontakcie. Nie poświęca się jej żadnej uwagi, bo chodzi o to, co „chcemy dalej”. Nie było jednak w mojej pracy takiego procesu, żeby w trakcie nie trzeba było odwrócić głowy, zatrzymać się, choć na chwilę, by rozeznać w prawdziwych „kolorach” życiowej historii.
Tu i teraz mamy skłonność do kontynuowania myślenia „wszystko albo nic”. Przyjmujemy wersję: „było idealnie, nie mam na co narzekać”, albo: „było strasznie, nie ma do czego wracać”. Widzimy białe albo czarne. Żadne z tych zdań nie jest jednak w pełni prawdziwe. Życie nie jest dwubarwne. Jest całą feerią barw, tylko my nabieramy „wyuczonej ślepoty”. Choć wiem, że niektóre osoby przeżyły naprawdę silne traumy i ich dzieciństwo było pasmem głęboko kaleczącego cierpienia, to jednak w artykule tym pragnę się skupić na wnikliwszym spojrzeniu w mniej oczywiste i skrajne sytuacje. W takie, w których po prostu „bywało różnie”, a my, z poczucia lojalności wobec bliskich, nie potrafimy tego uznać i, poprzez to, nie potrafimy szanować swoich potrzeb w dorosłym życiu…
Jeśli tak masz, to prawdopodobnie czujesz, że coś wciąż Cię w życiu stopuje, czujesz jakiś brak, niepewność, niestabilność. Dziwną „niespójność” pomiędzy tym, kim czujesz, że naprawdę, w głębi serca jesteś, a tym, kim jesteś w kontakcie ze światem. Wciąż nie czujesz się wartościowa, wystarczająco dobra… Wciąż zakładasz różne maski. Zaczynasz też, z przerażeniem, obserwować, że w Twoich działaniach przejawia się coś, co nie jest „Twoje”, co przychodzi z automatu, bezrefleksyjnie, czego nie chcesz w sercu, a jednak to robisz. Wobec siebie, wobec najbliższych. Powtarzasz coś. Skądś to znasz. Nie chcesz tego, ale im mocniej próbujesz to kontrolować, tym silniej to wraca. Powtarzasz historię, nawet jeśli jej nie uznajesz… Tym bardziej czujesz się winna, bo nie chcesz widzieć prawdziwej przyczyny, więc znów bierzesz pełną odpowiedzialność na siebie. To z Tobą jest coś nie tak. Jak zawsze…

Uciekasz więc w „wir pracy”, chcąc odsunąć od siebie ból, zamiast świadomie pracować nad pogodzeniem się z przeszłością i odzyskaniem połączenia pomiędzy umysłem, sercem, duszą (jaźnią), ego i ciałem. Jednak, gdy w ten sposób za wcześnie „idziesz do przodu”, bez głębszego zrozumienia i doświadczenia emocji, będących wynikiem różnych, nazwijmy to, zaniedbań, psychika traci naturalną zdolność uzdrawiania własnych ran. Obniża się Twoja odporność psychiczna i zaczynasz nawykowo przyjmować postawy unikowe, obronne, co nakręca spiralę problemów w dorosłym życiu. Problemów, których nie rozumiesz. Których źródła, ponownie, zaczynasz dopatrywać się w sobie. W swojej „niedoskonałości”, „ułomności”. To z kolei zaburza zdrowy rozwój tożsamości. I tak dalej i tak dalej…
Objawy te są w dużej mierze wynikiem osamotnienia i niemożności podzielenia się z innymi swą historią; braku osób, które pomogłyby zorientować się w sytuacji, dałyby doświadczenie zrozumienia, bezwarunkowej akceptacji. Stworzyłyby bezpieczną przestrzeń, w której możemy spokojnie wypowiedzieć to, co nam uwiera. Zrozumieć to. Oddzielić fakty od ludzi. Siebie z przeszłości od siebie z teraźniejszości. Nie ma za bardzo takich miejsc, bo wszyscy przejmujemy społeczne „skrypty”, legendy rodzinne, tworzymy swoiste tabu.
„Gdy runą mury milczenia” Alice Miller
Jedną z odważniejszych osób, która otwarcie mówi o tym, jak źle wpływa na nas przemilczanie i usilne odcinanie się od różnych przeżyć z dzieciństwa jest Alice Miller, dr filozofii, psychologii i socjologii, autorka koncepcji „dramatu udanego dziecka”. Według niej to swoiste napięcie, jakie nie opuszcza nas w dorosłym życiu jest ceną, jaką płacimy za wyparcie własnego cierpienia w dzieciństwie. Bo, choć być może rozumiemy rodziców i ich ograniczenia i problemy – to nie jest to równoznaczne z tym, że nie mamy prawa czuć żalu, bólu i uznać, że to, jak się zachowywano, nie zawsze było wobec nas w porządku. Teraz jesteśmy w stanie mieć zupełnie inną relację, bo jesteśmy dorośli. Nie mniej jednak mamy prawo sami w sobie uznać, że, gdy byliśmy dzieckiem, bywaliśmy krzywdzeni psychicznie, nawet, jeśli nie było to robione umyślnie.
Jeśli będziesz wciąż wypierała, że to było nie w porządku, że np. „mama wpadała wobec mnie w furię”, „mama odmawiała mi miłości, stawała się zupełnie obojętna i lodowata, gdy robiłam coś nie po jej myśli”, „tata wstydził się mnie, jak nie wypadałam najlepiej na tle kolegów i koleżanek”, „opinia innych i to, „co inni pomyślą” było ważniejsze od mojej wersji wydarzeń” – to ta wyparta złość będzie nieświadomie odreagowywana na następnych pokoleniach. Nieświadomy przymus pomszczenia wypartych urazów jest bowiem silniejszy niż rozsądek. Tak, użyłam słowa „pomszczenia”. Często bowiem, nieświadomie, zazdrościmy naszym dzieciom tego, co mają, czego my nie mieliśmy. To dokładnie to, na czym ja się złapałam w kontakcie z moją córką. Zazdrościmy też na przykład partnerowi, że nie ma jakichś „skrzywień”, które widzimy u siebie, a które wiemy, że wynieśliśmy z domu. Zazdrościmy, że miał lepszy / inny dom. Więc z tej zazdrości, właśnie na nich, chcemy „zemścić się” za swoje cierpienia. Nieświadomie, bo nie przyznajemy się do nich otwarcie przed samą sobą.
Kierując się poczuciem, że „jeżeli innych skrzywdzę tak, jak skrzywdzono mnie, nie będę odczuwała, jak bardzo boli mnie wspomnienie o tym”. W związku z tym nie przepracowujemy tego tak, jak powinniśmy, w sobie, w oderwaniu od innych. Dlatego nie zadziałają tu żadne tłumaczenia „na rozum”, że „nie chcę”, że „muszę to zachowanie zmienić”. Tylko uświadomienie sobie tej wewnętrznej wściekłości i chęci zemsty może zapobiec nowym agresywnym zachowaniom i zatrzymać błędne koło ignorancji. Mówię tu nie tylko o agresji wobec innych, bo bardzo często, nie chcąc zachowywać się tak, zachowujemy się agresywnie wobec siebie (zamiast eksplozji na zewnątrz występuje implozja do środka, prowadząca często do depresji).
Twoja przeszłość nie musi determinować Twojej przyszłości. Możesz odzyskać to, co Ci odebrano, możesz stać się swoim własnym ratunkiem. To Twój wybór.
www.pawlinska.com
Po co takie więc takie „rozpamiętywanie”? By nie zaprzeczać, bo inaczej zaprzeczamy temu, co wolno, a co nie wolno wobec innych generalnie – a więc tracimy poczucie, co my możemy wobec innych w naszym własnym życiu.
Warto więc przeżyć dawny ból, aby się od niego uwolnić – dla życia. Bo, dopóki nie staniemy się matką dla źle traktowanego, ignorowanego, lekceważonego dziecka, którym byłyśmy, to nim w pewnym sensie pozostaniemy. I nie będziemy mogły być swobodną, spontaniczną matką dla swoich dzieci, same będąc wciąż takim zranionym dzieckiem. Będziemy wciąż starały się kontrolować, dawać im coś, czego nie miałyśmy, czego oni być może wcale aż tak nie potrzebują. Albo odwrotnie – będziemy wciskać im w gardło zupkę, bo nad nami nikt się nie litował w tej kwestii, więc czemu my mamy to robić? Żadna przesada nie jest dobra. Chodzi o złapanie zdrowej, zgodnej z Tobą, równowagi. I temu ma służyć zburzenie tych murów. Wyrażeniu na głos tego, co w Tobie potrzebuje być usłyszane. Bo to Twoje, a nie Twoich dzieci.
Najwyższa pora, byś ze sobą porozmawiała. Choć wiem, że, być może, masz w sobie duży opór i kolejne myśli sabotujące, że „to już nieodwracalne”, „rodzice zepsuli Ci życie” i „jak Ja mam zrobić coś, co powinni byli zrobić inni?”
Odpowiedzi na te pytanie i narzędzia, które pomogą Ci rozwiać te wątpliwości otrzymasz już w cz. II tego artykułu. Poruszymy w niej następujące kwestie:
CZ. II – Jak to zrobić? Jak w końcu zamknąć temat przeszłości?
1. Czy można „wychować samego siebie”? Sfera biologiczna i Life – span
2. Proces… Bądź swoim własnym ratunkiem
3. „Wewnętrzne dziecko” czy „niedojrzały dorosły”?
4. Dojrzewanie tożsamości czyli o stawaniu się sobą
Jeśli więc postanawiasz odważyć się na tę rozmowę i chcesz stać się tym „Ja”, którym naprawdę jesteś i zawsze powinnaś być,
Jeśli chcesz zacząć wprowadzać zdrowe i trwałe zmiany w swoim życiu, by w końcu poczuć spokój, wolność i spełnienie…
Zapraszam do lektury części drugiej artykułu TUTAJ.
O AUTORCE
Nazywam się Małgorzata Pawlińska. Jako psycholog, Coach PCC ICF oraz licencjonowany konsultant i trener Odporności Psychicznej - pomagam kobietom będącym SP (SP – Sensitive Person) odnaleźć i rozwijać w życiu 3 SP: SPokój, SPójność, SPełnienie.
