Jeśli, po przeczytaniu cz. I artykułu (do której możesz wrócić TUTAJ) uznałaś, że Twoje dzieciństwo nie było pasmem samych różowych wspomnień, zachęcam Cię do lektury części drugiej. Staram się w niej odpowiedzieć na pytania:
czy jest realna nadzieja na szczęśliwe życie, gdy nie miało się „dobrego startu”?
czy takie rzeczy są w ogóle do „odrobienia”?
jeśli zaś są, to jak to zrobić?
Medycyna bezlitośnie donosi: nasz mózg najbardziej rozwija się w pierwszych latach życia. Wtedy powinniśmy otrzymać najwięcej takich elementów jak: nauka, zabawa, pełna akceptacji relacja i troska, by nasz potencjał mógł się w pełni rozwijać. Zrozumiałe więc wydaje się zatroskanie tych, którzy tego nie dostali lub dostali w ograniczonym zakresie. Jednakże nie jest tak, że temat jest już zamknięty. Nasz mózg najintensywniej rozwija się w dzieciństwie, to fakt, ale nie poprzestaje w rozwoju w dalszej części życia. Zmienia się nadal, choć trochę wolniej. Jeśli jednak skorzystamy ze świadomości tego faktu, to możemy zacząć na te zmiany wpływać i skutecznie je przyspieszyć.
Barbara Fredrickson, profesor psychologii z Uniwersytetu w Północnej Carolinie, zwraca uwagę na najnowsze doniesienia z dziedzin neuropsychologii, nawiązujących do tzw. Neuroplastyczności. Ciekawym faktem dotyczącym wszystkich stworzeń, w tym Ciebie, droga czytelniczko, jest to, że w momencie, gdy czytasz ten tekst – tworzą się w Tobie (w tym w Twoim mózgu) nowe komórki. Naukowcy szacują, że średnio we wszystkich różnych systemach ciała każdego dnia tworzy się, w miejsce starych, 1% nowych komórek. To kolejny jeden procent jutro i około trzydziestoprocentowa zmiana w ciągu miesiąca. W następnym kwartale można wręcz powiedzieć, że jest się zupełnie nową osobą na poziomie komórkowym. A nasze procesy myślowe, i powiązane z nimi emocje (które w myśl podejścia poznawczo-behawioralnego są efektem tego, jakie mamy przekonania na temat świata) są niczym innym jak stworzonymi ścieżkami neuronalnymi w mózgu. Ścieżkami, które – używane – funkcjonują, a nieużywane – zanikają. W których miejsce mogą powstać nowe, pozwalające nam inaczej reagować i inaczej się czuć w kontakcie ze światem.
Może to zatem nie przypadek, że potrzeba około trzech miesięcy, aby nauczyć się nowego nawyku lub zmienić styl życia? (słynne 21 dni nie ma żadnego poparcia w badaniach ;))
Może chodzi o to, że zmieniając nawyki „uczymy” nasze nowe komórki, by nie powtarzały błędów i schematów swoich „zanikających” koleżanek? I po 3 miesiącach wytężonej pracy nad sobą mamy już 90% nowych komórek, zaprogramowanych na działanie na naszą korzyść.
Pozwól, że omówię to na przykładzie. Układ limbiczny i ciało migdałowate to obszar w mózgu, którego „ścieżki neuronalne” swoim działaniem odpowiadają za miłość, pożądanie, ale także strach / lęki i utrzymywanie uraz. Zgodzisz się chyba z tym, że jak jest w nas za dużo strachu i żalu na innych to w naszym życiu zdecydowanie zaczyna brakować miejsca na miłość i pożądanie? Może dlatego, że jak za dużo jest jednych ścieżek neuronalnych w mózgu, to nie ma „miejsca” na inne. Choć dosłownie to tak nie wygląda (mózg jest bardziej pojemny niż nam się wydaje) to jednak chodzi o to, że ścieżki częściej używane mają większą „czułość”, są łatwiej „dostępne”, czyli szybciej i bardziej automatycznie się aktywują. Przez co te rzadziej używane zanikają, słabną, pobudzenie staje się utrudnione… Powoduje to spiralę powtarzanych automatycznie mechanizmów reagowania. Niekoniecznie na podstawie realnych faktów, ale NAWYKOWO.
Może warto zatem zrobić generalne porządki? Na nowo przyjrzeć się światu, trochę zwolnić, zastanowić nad swoją reakcją? Przekierować naszą uwagę na to, co może zbudzać bardziej pozytywne uczucia, by związanie z nimi ścieżki na nowo wzmocnić i „wpuścić” więcej miłości do swojego życia? Przykładowym ćwiczeniem może tu być regularne praktykowanie wdzięczności, które pomaga nam dostrzegać dobre rzeczy nawet w trudnych sytuacjach i dzięki temu odzyskiwać zdrową równowagę oraz realną perspektywę.
Zauważ jednak, jak mocno wchodzi tu w grę uważność i świadomość. Nic się nie zmieni, jeśli Ty świadomie nie zaczniesz czegoś zmieniać. Można więc „wychować samego siebie”, w dorosłym życiu, poniekąd „od nowa”. Można zmienić cechy ludzkie, działania, schematy myślenia i działania, emocje… ale nie jest to łatwe. Wyjaśniając proces zmiany, prof. Fredrickson odnosi się do metafory zmiany biegu rzeki. Jest to bardziej możliwe niż przeniesienie góry, ale nie jest to coś, co możesz zrobić tylko na podstawie kaprysu i za pomocą jakiegoś magicznego guzika, który wciśniesz i od razu wszystko się zmieni. To jest coś, co robisz ciągłym działaniem, drążeniem i niemałym wysiłkiem.
Ale warto! To jest możliwe. Zauważ, że taką pracą uzyskasz mnóstwo zasobów, których inni ludzie często nie mają: ogromną samoświadomość, umiejętność samoregulacji, poczucie sprawstwa w swoim życiu, odporność psychiczną. Zauważ, że ludzie, którzy nie musieli nigdy nad sobą się pochylić, mogą nie potrafić nawet tak mocno się rozwijać i korzystać w pełni z życia i swojego potencjału. Nie piszę tego jednak po to, by kogoś czynić lepszym / gorszym. Nie. Chodzi tylko o pokazanie, że Twoje życie może stać się równie spełnione i szczęśliwe a Ty możesz stać się w swoim dorosłym życiu tym, kim zawsze miałaś być, w swojej najlepszej i najdojrzalszej wersji. Piszę to także, by już „zabodźcować” Twoje, być może trochę zaniedbane, ścieżki neuronalne pomagające dostrzegać dobre strony nawet trudnych doświadczeń 😉
Również w samej psychologii, w oderwaniu już od podejścia czysto biologicznego, funkcjonuje nurt zwany „bieg życia” (life-span) którego podstawowe założenie mówi o możliwościach rozwojowych psychiki człowieka w całej rozciągłości życia. Wiele teorii naukowych (m.in. Havighursta czy Eriksona) wskazuje na taki ciągły rozwój, co jest bardzo optymistyczne.
Nawet, jeśli takie zmiany są trudniejsze i odbywają się wolniej… to jednak odbywają się znacznie głębiej i w zupełnie innej jakości – dzięki naszej świadomości, której nie mieliśmy w dzieciństwie i wieku młodzieńczym. Tak więc oczywiście – przeszłe doświadczenia silnie determinują to, jako kto wchodzimy w dorosłość. Ale nie muszą determinować tego, kim będziemy przez dalszą część życia. Mogą, jeśli się poddamy, pozostaniemy w roli ofiary i zewnątrzsterowności („świat i inni są odpowiedzialni za moje życie”). Nie muszą, jeśli przejmiemy odpowiedzialność za swoje życie i zaczniemy je kształtować na nowo. Każde pokonanie tendencji do regresu, a wybranie tendencji do rozwoju zwiększa naszą szansę na pełne, wartościowe i szczęśliwe życie.
Wiadomo, jest rzeczą przykrą, że niektóre osoby muszą, chcąc zacząć funkcjonować optymalnie, przejść niełatwą (i niekrótką) drogę takiego „uzdrawiania”; że mają, nie z własnej winy, dodatkowe „zadanie” na życie, jeżeli nie chcą tego życia zmarnować… jednakże mają one poprzez takie doświadczenia dodatkowy potencjał rozumienia i wspierania innych. Po przejściu takiego „rozwojowego kryzysu” w dorosłym życiu – posiadają mnóstwo narzędzi, niezwykle dojrzałą empatię, siłę wewnętrzną. Mogą zmieniać już nie tylko siebie, ale także przyszłe pokolenia. Są mądre, świadome, dojrzałe. Wiedzą całym sercem, co warto przekazywać a co nie.
Jeśli więc pojawiła się w Tobie iskierka nadziei… Jeżeli zaczynasz dostrzegać, że przeszłość determinuje jedynie kształt teraźniejszości, a to my często z odruchu przenosimy to automatycznie na przyszłość… być może zauważasz też, że to właśnie TUTAJ jest szpara, prześwit, a może i cała brama – do innej, NOWEJ, przyszłości. Która, być może, wcale nie odgórnie „przekreślona”. Którą Ty możesz wykreować. Sama. Bo TU i TERAZ nie ma tych, co byli kiedyś (jeśli ich TU nie wpuścisz). Nie mają nad Tobą mocy takiej jak kiedyś (jeśli im jej nie nadasz). Nie jesteś bezradna i nieświadoma jak kiedyś (jeśli pozwolisz sobie dojrzeć i weźmiesz odpowiedzialność za to, by stać się swoim własnym ratunkiem). To w TU i TERAZ rodzi się przyszłość. Nie w przeszłości. A nasze zadanie polega na tym, by w TU i TERAZ postawić nowy mur (w miejsce „muru milczenia”, jaki burzyłyśmy w części pierwszej). Taki, który oddzieli stare od nowego, stworzy zdrową granicę. To nie musi być cegła. To może być wiatr, który rozwiewa nasze lęki, niezdrową lojalność wobec krzywdzących, brak szacunku do siebie, deprecjonowanie swojej wartości, poczucie winy i wstydu. To może być latarnia, która oświetla naszą drogę, oddalająca od złego, przybliżająca do naszych wartości. To może być coś w nas, swojego rodzaju „niezmienialny pierwiastek” który jest z nami od początku naszego istnienia, którego nikt i nic nie może zniszczyć, do którego można się dokopać i dowiedzieć się odnośnie tego, jak najlepiej go wspierać, by się rozwijał, by dojrzewał, by pomagał nam stać się tym, kim zawsze mieliśmy być…
Tak zaczyna się proces ratowania siebie. Proces „powracania do siebie”, odzyskiwania siebie i swojego życia. Ale to dopiero początek…
Choć nie – jesteśmy już w 3 kroku! ? Jak to więc wygląda, tak podsumowując?
Uwierzyć – przekonania na temat zmiany okazują się według badań kluczowe w zmianie! (efekt placebo, samospełniająca się przepowiednia). Nie chodzi jednak o wiarę w „cudowne afirmacje”. Mam nadzieję, że poprzednim rozdziałem dostarczyłam Ci racjonalnych argumentów za tym, że zmiana jest możliwa i wiara w jej wystąpienie, w związku z tym, jak najbardziej uzasadniona.
Wziąć odpowiedzialność za swój dalszy los, zdjąć z siebie odpowiedzialność za przeszłość (nie jesteś winna tego, jak Cię traktowano, nie było i nie jest z Tobą nic „nie w porządku”)
Odciąć się – postawić w teraźniejszości granicę, jednakże wziąć z przeszłości to, co potrzebne (informacje o sobie, dokopanie się do tego, co zakopane na nasz temat, obiektywne fakty o naszej historii)
Teraz czeka nas dalsza droga:
Zbliżyć się do prawdziwej siebie
Nauczyć się słuchać siebie
Nauczyć się rozwijać i wspierać siebie
Jednakże, zanim przejdziemy do tych trzech kroków „ku sobie”, warto zastanowić się, jakie ryzyko kryje się w 3 etapie procesu, by nas związanie z nim „robienie porządków w przeszłości” nie pochłonęło. By w niej nie pozostać, nie przyjąć na stałe roli ofiary, nie zacząć patrzeć na siebie, swoje życie i przyszłość przez pryzmat tych wszystkich trudniejszych wydarzeń. Patrząc w przeszłość możemy mieć wiele pokus „Odgrzebywania, przeżywania na nowo”. Jednak odwaga do prawdziwej zmiany powstaje w wyniku świadomego i przepracowanego dostrzeżenia (nie ponownego przeżycia) i oburzenia na to, co niszczyło i niszczy życie. Dzięki daniu trudnym emocjom prawa do bycia uznanymi i wyrażonymi (ale niekoniecznie przez pełne ich przeżywanie). To także wcale nie musi odbywać się poprzez konfrontację z osobą krzywdzącą. Nie musi nawet odbywać się poprzez „bycie w przeszłości”. Tu chodzi o pracę w teraźniejszości, w sobie. Zadbanie o pojawiające się emocje, ale i zrozumienie, że TU i TERAZ są one wywołane tylko wspomnieniem. Realnego zagrożenia już nie ma. Jesteśmy my. I my uczymy się być dla siebie życzliwe i współczujące. A więc inne, niż ktoś kiedyś. Więc sprawiamy poprzez te starania, że emocje też już zaczną być inne. Dlatego należy uważać na pielęgnowanie uraz, pragnienie zemsty, „przeżywanie na nowo”. To już było. Nic tego nie zmieni. My pracujemy nad tym, by nasza przyszłość stała się od tego niezależna, by ją zmienić. Na resztę szkoda energii. Ważne jest też, by pamiętać, że początki każdej nauki są trudne. Uznaj, że nie jest Ci łatwo. Że musisz uczyć się czegoś, czego nie uczą w szkole, czego uczyć się musisz nieraz „potajemnie”, „po kątach”, „po nocach”, w samotności. Bo ciężko się tym z kimś podzielić, ciężko znaleźć zrozumienie u osób, które tak nie miały (lub miały, ale nie uznały tego faktu). Jest Ci trudno. Nie dostałaś dobrych wzorców. Jest Ci trudno. W przeciwieństwie do innych, Ty masz równocześnie aż dwie prace do wykonania : pocieszać siebie z przeszłości oraz rozwijać /uczyć się, wręcz od zera, troski wobec siebie tu i teraz. Bo miłość i troska nie to nie to samo. Troski trzeba się nauczyć. Ciebie tego nie nauczono. Więc dopiero zaczynasz. A każdy początkujący ma prawo do potknięć i błędów. Zresztą, doświadczony też ? . Jest Ci więc trudno. Ale na tym koniec. Nie użalamy się, bo taki żal nad swoją „niedolą” to właśnie jedna z pułapek tego etapu. Nie jest łatwo, ale sama się na to zdecydowałaś. Po to, by przez resztę życia w końcu było łatwiej.
Tak więc, pomimo bólu, jaki wnosisz ze swojej przeszłości w teraźniejszość – możesz w niej ten ból „rozpuścić” i zrobić generalne porządki, by, w końcu, ruszyć z miejsca. Pomagają w tym różne narzędzia / metody i w następnej części będę chciała przyjrzeć się różnym aspektom z tym związanym.
Ostatnio popularne, w temacie przepracowywania trudnego dzieciństwa, są pojęcia „wewnętrznego dziecka”, „leczenia matczynej rany” itp. Jednak patrząc z perspektywy praktyka pracującego w podejściu poznawczo – behawioralnym, widzę możliwe zagrożenia związane nie tyle z metodologią, ile z wpływem słów, jakie są w takich podejściach używane. Chodzi o tzw. Semantykę, czyli moc, jaką realnie na nas, nasze działania / motywacje / emocje mają słowa, których używamy. Nazewnictwo takie może bowiem realnie odbierać nam poczucie sprawstwa. Wydaje mi się, że rozumiem założenia / zamierzenia używania takich określeń. Łatwiej jest nam mieć współczucie i ciepłe podejście do „dziecka”, więc takie słowa wzbudzają określone emocje, wspierają w takim czy innym działaniu zamierzonym w dalszych krokach tych procesów. Jednakże troszczenie się o „wewnętrzne dziecko” nie uczy nas miłości i troski o nas – dorosłych. W ćwiczeniach więc jesteśmy czuli, a potem patrzymy w lustro i mamy ochotę splunąć sobie w twarz (to dokładny opis jednej z kobiet, która opowiadała mi o swoich doświadczeniach; wspominała, że czuła, jakby zdradzała siebie, troszcząc się nie o siebie prawdziwą, tylko o coś nierzeczywistego). Więc, aby taki proces działał w pełni, należy zadbać o to, by przejść też do swojego tu i teraz i zatroszczyć się o siebie obecną. I z tego co wiem, są na szczęście dostępne procesy dbające o oba te wymiary.
Tylko, że (tak się zastanawiam) po co tak to wszystko wydłużać? Po co aż dwa procesy, skoro jesteśmy jedni? Jesteśmy tylko my – dorośli. W tu i teraz. Dziećmi byliśmy, mamy wspomnienia (mniej lub bardziej uświadomione), ale jesteśmy tylko bytem obecnym. I tylko do niego mamy prawdziwy wgląd. Dlaczego więc nie zacząć troszczyć się od razu o SIEBIE – DOROSŁĄ, zwłaszcza, że (sama przyznaj), czekasz na to już tak długo…
Czemu nie zacząć od razu nauki akceptacji siebie obecnej, dorosłej, startującej z tym, co ma? Moim zdaniem jest to znacznie zdrowsze. Uznanie siebie jako osoby, która w wyniku zaniedbań czy problemów w przeszłości ma takie a nie inne trudności w obecnym tu i teraz. Zaakceptowanie siebie obecnej, jako „NIEDOJRZAŁEGO w pewnych aspektach DOROSŁEGO”, by móc się zmieniać. Dojrzewać. I w końcu żyć.
Wywoływanie w sobie poczucia bycia dzieckiem, którym się tak naprawdę nie jest, odcinając się od swojego realnego „ja” na pewno też nie pomaga w integracji osobowości, czy w szukaniu spójności wewnętrznej, niezbędnej w utrzymywaniu stabilnej tożsamości. My nie jesteśmy już dziećmi. Ja jestem trzydziestoparoletnią kobietą, która w niektórych sferach okazuje się zachowywać infantylnie, bo nie miałam przestrzeni, by się w tych obszarach w przeszłości rozwinąć, by dojrzeć. Jestem więc dorosłą Małgorzatą, która nie w każdym aspekcie okazuje się dojrzała. Jestem dorosłą Małgorzatą, która wspiera siebie, każdego dnia, by dojrzeć, czuć się ze sobą dobrze i bezpiecznie. I radośnie! Bycie dorosłym nie znaczy dla mnie bowiem, że nie mogę mieć „dziecięcych” potrzeb zabawy, uciechy, ciekawości. To częste ograniczenie mentalne związane z tym, jak definiujemy swoją „dorosłość”. Ja definiuję ją tak, że nie odbiera mi ona radości życia. A jak Ty zdefiniujesz swoją?
Nowe odkrywanie, definiowanie siebie, budowanie swojej tożsamości… Tak to się dzieje. Potrzeba do tego otwartego umysłu. Wolności. Nie damy jej sobie, jeżeli będziemy ciągle widzieć siebie przez różne „etykietki”, diagnozy, określenia. Jeśli zbyt wielką wagę będziemy przywiązywać do słów i przez nie widzieć siebie i świat. Niestety mechanizmy tworzenia się naszego „ja” zbyt mocno przywiązują się do różnych etykiet, co może rodzić dodatkowe problemy z uwalnianiem się od przeszłości. Częste jest, że jeśli zaczynamy widzieć siebie na przykład przez pryzmat „bycia DDA”, jeśli zaczynamy przebywać często na forach dla osób, które też określają się przez taką „etykietę”, to zaczyna ona do nas tak mocno przylegać, że każda potencjalna zmiana staje się równoważna z zagrożeniem dla naszej integralności wewnętrznej. Uruchamiają się mechanizmy obronne, powstaje opór i zamiast wychodzić z problemów, tkwimy w nich, bojąc się o „utratę siebie”. No bo – skoro nie będę DDA – to kim?
No właśnie – kim jesteś? Poza tym, czego doświadczyłaś w dzieciństwie? Nie jesteś przecież swoim dzieciństwem. Jesteś czymś więcej. Jest w Tobie coś ponad te wszystkie etykiety i diagnozy. I to na tym się skup. Jesteś w pełni wartościową osobą, która jeszcze nie rozwinęła swoich skrzydeł. Bo nie miała warunków. Ale teraz je sobie stwarza. Urodziłaś się z powołaniem do czegoś i teraz chcesz to zrealizować. Nikt nie rodzi się po to, by zostać np. DDA. Jeśli doświadczyłaś bycia DDA, to znaczy, że w przeszłości doświadczyłaś, czym jest bycie wychowywaną przez dorosłych mających problem alkoholowy. Czegoś Cię to nauczyło, coś Ci odebrało… ale nie odebrało Ci prawa do samorealizacji, do powrotu do swoich źródeł, do godności i poczucia posiadania niezaprzeczalnej, ludzkiej wartości. Nikt i nic nie był i nie jest w stanie Ci tego odebrać.
Traktowanie siebie jako dorosłej pomaga wziąć za swój rozwój i zmianę odpowiedzialność, nie być zbyt pobłażliwą, nie użalać się nad sobą. To pełne dojrzałości i troski zaopiekowanie się sobą, świadome poszukiwanie i rozwój tam, gdzie czujesz, że coś szwankuje, coś „zatrzymuje Cię” w podążaniu swoją życiową ścieżką. To nie „naprawianie się”. Nie. Ty nie jesteś „zepsuta”. Ty nie rozkwitłaś w pełni, być może wypuściłaś trochę „dzikich” gałęzi, kwitniesz słabiej, bo nikt Cię nie pielęgnował. Teraz jednak uczysz się dbać o zdrowe, bezpieczne i sprzyjające warunki, by w nich wesprzeć siebie w wydobyciu tego, co w Tobie najlepsze.
To stawanie się tym, kim zawsze byłaś, kim powinnaś być, mając optymalne warunki rozwoju. To „bycie tym „ja”, którym się naprawdę jest” jak pisał Kierkegaard. Teraz przechodzisz do etapu finalnego „zbliżania się” do siebie, nauki siebie. Do kształtowania w pełni DOJRZAŁEJ TOŻSAMOŚCI.
W tym etapie najbliższe jest mi podejście humanistyczne, a konkretnie fenomenologia szeroko rozwijana przez Carla Rogersa, wybitnego psychologa i psychoterapeutę. Według Rogersa proces w dochodzeniu do tego najprawdziwszego „ja” zawiera w sobie następujące elementy:
- Odchodzenie od masek
- Odchodzenie od „powinności”
- Odchodzenie od spełniania oczekiwań
- Odchodzenie od sprawiania innym przyjemności
Generalnie jest to droga, podczas której odpowiedzialnie zmierzamy ku własnej autonomii, ponownemu obieraniu SWOICH, zgodnych z naszymi pragnieniami i wartościami celów. Uznajemy, że jesteśmy wciąż zmieniającym się „procesem” (co zdaje się być spójne z teoriami neuroplastyki), uznajemy swoją złożoność (polegającą na akceptacji sprzecznych pragnień, ambiwalentnych uczuć, braku czarno/białego świata wewnątrz i na zewnątrz). Dalej zmierzamy do otwartości na doświadczenie, na poznawania NOWEGO. Otwartości na przyszłość. Uczymy się akceptować innych. Na końcu zaś uczymy się ufać własnemu Ja (co jest, przeciwieństwem perfekcjonizmu). Ważna uwaga do tego etapu: nie próbujmy być kimś więcej, niż jesteśmy. Nie próbujmy też być kimś mniej niż jesteśmy wraz z poczuciem winy czy umniejszaniem własnej wartości. Uczmy się być zdrowo „przeciętni”. Nie stawiajmy poprzeczki za wysoko, ale też nie działajmy poniżej swoich prawdziwych możliwości i potencjału.
Rogers, w swojej książce „O stawaniu się osobą” pisze: „Bycie tym, kim się jest, oznacza bycie w pełni procesem. Kiedy człowiek pragnie być naprawdę tym, kim jest, wspomaga przez to zmiany, a prawdopodobnie nawet je maksymalizuje. W istocie to osoby, które zaprzeczają swoim uczuciom i reakcjom trafiają zwykle na terapię. Często przez całe lata próbują się zmienić, lecz dostrzegają, że są w okowach zachowań, których nie lubią. Szanse na przemianę istnieją tylko wtedy, gdy takie osoby potrafią w większym stopniu stać się sobą, w większym stopniu stać się kimś, kogo się wypierali”.
Nie jest to łatwy kierunek i droga ku takiemu celowi w sumie nigdy się nie kończy. To poniekąd świadomie wybrany styl życia. Osobiście jednak, odkąd sama na tą ścieżkę weszłam, nie wyobrażam sobie podążać inną. Pomimo niejednej trudnej chwili czuję, że żyję. Tak prawdziwie.
Jestem człowiekiem z krwi i kości. Którego istnienie na tym świecie ma głęboki sens. Który na swoje istnienie ma realny wpływ. W każdej minucie. W każdej sekundzie. Teraz.
Ty też.
P.S. Częścią mojej tożsamości jest bycie mamą. Całą sobą czuję, jak mocno mnie to dopełnia, jak cieszę się, że zawsze nią już będę. Jednak, wracając do początków pierwszej części tego artykułu – nie czytam już poradników dotyczących rodzicielstwa. Znów słucham intuicji, serca. Złoszczę się, śmieję, smucę. Przede wszystkim moje dzieci szanuję. Tak, jak, nareszcie, szanuję samą siebie. Dbam o siebie. A, poprzez to – o nie. Dzięki temu, że już wiem, jak to jest czuć bezwarunkową miłość i akceptację (bo sama umiem ją sobie dawać) – chętniej daję ją im, bo chcę, by też mogły tego doświadczyć. Bo wiem, że takie szczęście, jak się je dzieli – to się mnoży.
PSPS. Ja dopiero rozkręcam się w temacie ? Tak więc pozostań subskrybentką mojego Newslettera jeśli interesują Cię te treści, bo będziemy wchodziły w te zagadnienia coraz głębiej, będę także starała się przybliżać Ci różne techniki / narzędzia do samodzielnej pracy. A jeśli niecierpliwisz się i już chcesz intensywniej działać – sprawdź informacje o moim kursie TUTAJ, bo jest to, być może, coś, czego właśnie teraz potrzebujesz?
O AUTORCE
Nazywam się Małgorzata Pawlińska. Jako psycholog, Coach PCC ICF oraz licencjonowany konsultant i trener Odporności Psychicznej - pomagam kobietom będącym SP (SP – Sensitive Person) odnaleźć i rozwijać w życiu 3 SP: SPokój, SPójność, SPełnienie.
